niedziela, 5 stycznia 2014

8. Okrutna zbrodnia



W życiu zdarzają się takie chwile, że potrzebujemy usiąść, odciąć się od świata i uporządkować pewne rzeczy. Bowiem w głowie panuje taki mętlik, iż człowiek czuje się jak chodzący chaos. Nie potrafi się wystarczająco na czymś skupić, nie jest w stanie zainteresować się czymkolwiek…
Taką właśnie potrzebę miał w tej chwili Syriusz, który pod bacznym spojrzeniem Remusa, opadł na fotel przed kominkiem i wpatrzył się w przygasający ogień. Było już grubo po dwudziestej drugiej, więc trójka Huncwotów oraz kilkoro szóstoklasistów mogło cieszyć się ciszą, jakiej brakowało, kiedy dużo młodsze klasy popisywały się. Z błogą miną wyciągnął przed siebie nogi i skrzyżował je w kostkach.
Nie był specjalnie zdziwiony tym, że jego dwójka przyjaciół przydreptała tu za nim. Ich dormitorium było chwilowo zajęte przez Lily i Jamesa, który starał się pocieszyć ją na różne znane mu sposoby. Choć minął już tydzień od tragicznej śmierci Marleny, napięta atmosfera nie opadła, a właściwie jeszcze bardziej się podniosła, kiedy w szkole zjawili się Aurorzy. Nikt nie wie, o czym konkretnie rozmawiali w gabinecie dyrektora, chociaż po szkole zaczęły już krążyć plotki o zamknięciu Hogwartu. Black puszczał to mimo uszu, ponieważ wiedział, że wszyscy jak zwykle przesadzają.
Niemniej, był trochę przerażony, bo nie było wątpliwości, iż śmierć Marleny miała jakiś związek z odnalezieniem komnaty i otworzeniem szkatułki. Dzisiaj zarwie kolejną noc, szukając jakiegoś wyjaśnienia na to wszystko i obawiając się tego, kto będzie następny. Wiedział, że musiał porozmawiać z Juliette… ale jak to zrobić, nie zabijając jej przy okazji?
- Co cię trapi, Syriuszu? – odezwał się w końcu Remus, nachylając się do przyjaciela i opierając łokcie na udach.
Black powoli przeniósł na niego spojrzenie i westchnął głęboko.
- To samo, co wszystkich, stary. Dlaczego akurat Marlena? – ściszył nieco głos, po czym przełknął głośno ślinę.
Lupin już nic nie powiedział, tylko odwrócił głowę w stronę okna i wpatrzył się w nie pusto. Każdemu z osobna było trudno, bo choć nie znali jej bardzo dobrze, to jednak mieli nie najgorsze stosunki i zawsze się dogadywali.
- Sowa. – Peter wskazał palcem na okno.
Syriusz, aby się czymś zająć, powoli podniósł się i poszedł wpuścić ptaka. Sowa zatoczyła niewielkie kółko nad jego głową i rzuciła mu list, po czym wyleciała, nie czekając nawet na odpowiedź. Black zatrzasnął z głuchym hukiem okno i z zaciekawieniem spojrzał na zaadresowaną do niego zgiętą w pół kartkę. Szybko rozłożył ją.

Jutro w bibliotece o szesnastej. Przynieś dziennik.
Lepiej, żebyś był.
               O.P.

Uniósł brwi, zaskoczony. Nie miał pojęcia, kto mógłby do niego napisać. Nie rozpoznawał ani pisma, ani też inicjałów. Skąd wiedział o dzienniku?, pomyślał.
- Kto to? – spytał Peter, równie zainteresowany, co Remus.
- Jakaś dziewczyna, która pisze, że może mnie pocieszyć… Kompletna idiotka – prychnął i wepchnął kartkę do kieszeni. – Serio, niektórzy ludzie nie mają za knuta rozumu i wrażliwości.
Zrobił zniesmaczoną minę. Nie podobało mu się to, że musiał okłamywać przyjaciół, ale wiedział, że nie miał wyjścia. Najwyżej, wyjaśni im wszystko po fakcie. O ile, uda mu się znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Miał nadzieję, że ten cały O.P. powie mu coś ważnego na temat tego, co się dzieje. Trzymał się jednak na baczność, bo kto wie, czy to nie Juliette podszyła się pod kogoś?
*
Julie była niesamowicie zirytowana, siedząc z niewiadomych powodów w bibliotece. Została przyciągnięta tu przez Owena, który nawet nie raczył wyjaśnić jej, na co czekają. Nie mogła także liczyć na szybkie ulotnienie się stąd, bo nawet, jeśli niechcący przesunęła krzesło, Puchon od razu gromił ją spojrzeniem. I nie wiadomo, dlaczego, ale jej to wystarczyło, aby potulnie pozostać na miejscu.
Westchnęła głęboko, opierając podbródek na splecionych dłoniach, po czym wpatrzyła się w chłopaka, który co chwila zerkał ze stoickim spokojem na zegarek. Albo udawał opanowanego. Julie nauczyła się już w ciągu tej ich krótkiej i nieco burzliwej znajomości, że po nim można spodziewać się wszystkiego.
- Owen… - zagadnęła, po raz kolejny próbując zdobyć jakieś informacje.
- Bądź cierpliwa – mruknął, odwracając wzrok od drzwi i skupiając go na niej.
Wywróciła oczami, opierając się o twarde oparcie krzesła i krzyżując ręce na piersiach. Denerwowało ją to, że nie raczył nawet słowem wspomnieć o tym, co przydarzyło się tydzień temu Gryfonce. I niezależnie od tego, z jakiej strony go podchodziła, milczał jak zaklęty. Przez siedem dni właściwie jej unikał, a potem zjawił się i jak gdyby nigdy nic – zaciągnął ją tutaj.
- Jeśli mi nie powiesz, o co chodzi, po prostu stąd wyjdę – warknęła, ściągając brwi.
Kąciki jego ust drgnęły delikatnie jakby chciał ją wyśmiać, po czym przeciągnął się na krześle i rzucił obojętnie:
               - To czemu wcześniej nie wyszłaś?
Zacisnęła usta, intensywnie poszukując w głowie jakiejś odpowiedzi, ale nic nie znalazła. Sama nie wiedziała, dlaczego wciąż tu siedziała i dlaczego wciąż akceptowała jego towarzystwo. Spojrzała w kierunku drzwi. Przecież to było takie łatwe. Po prostu wstać i wyjść. Kiedy ponownie odwróciła się w jego stronę, wpatrywał się w nią przeszywającym wzrokiem. Nie wyglądał jakby czekał na odpowiedź. Bo ją znał.
- A oto i to, na co czekaliśmy – oświadczył po chwili, nawet nie odwracając od niej wzroku.
Zrobiła to pierwsza, odruchowo spoglądając w stronę drzwi. Gwałtownie wstała, widząc tam ostatnią osobę, z jaką miałaby ochotę rozmawiać. Nawet nie zauważyła, jak postawiła pierwsze kroki w jego stronę, dopiero uświadomiła to sobie, kiedy Owen chwycił ją za ramię i stanowczo posadził na krześle. Nie protestowała, ponieważ wiedziała, że w przeciwnym razie, jej czyn byłby katastrofalny w skutkach.
Syriusz obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem, po czym z kartką w dłoni, ruszył w ich stronę. Blondynka nawet nie drgnęła, wciąż czując na ramieniu dłoń chłopaka, który stał za nią, zapewne pilnując, aby nie doszło do jakiejś bijatyki. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, jak bardzo była mu za to wdzięczna.
Black ze ściągniętymi brwiami, rzucił na stolik kartkę i z wyczekiwaniem spojrzał na Owena.
- To ty? – Choć miało to być pytanie, zabrzmiało bardziej, jako stwierdzenie.
- Cieszę się, że jesteś, bo wygląda na to, że mamy do omówienia kilka spraw.
*
Brązowy, pulchny kot złowrogo zamiauczał, po czym przeciągnął się i wskoczył na parapet, skąd miał doskonały widok na swoją panią, klęczącą przed kominkiem. Okno było zasłonięte, a świece pozagaszane, przez co w komnacie było ciemno. Jedynie światło dawał ogień, który sprawiał, że na ścianach pojawiały się blade, zniekształcone cienie.
Kobieta z obojętnym wyrazem twarzy słuchała mężczyzny, którego twarz była widoczna w płomieniach. Na oko mógł być po trzydziestce. Z widocznym zaangażowaniem tłumaczył coś brunetce, która wyglądała na niewiele starszą od niego. W końcu zamilkł i z uwagą przyjrzał się jej.
- Nie masz się czym trwożyć, mój drogi. Mam wszystko pod kontrolą – odpowiedziała sucho, uśmiechając się zjadliwie.
- A oczywiście najlepszym dowodem na to jest śmierć McKinnon – powiedział sarkastycznie, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia.
- Wypadek przy pracy. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – To był ostatni raz, Amadeusie. Zresztą, Dumbledore nie wyglądał jakby się tym bardzo przejął, tak samo jak i Aurorzy. W kraju szaleje Voldemort, myślisz, że pojedyncze morderstwo jakiejś smarkuli postawi na nogi całe Ministerstwo?
- Chodzi mi o to, żebyś następnym razem bardziej uważała. Zbyt długo nad tym pracowałem, żeby teraz to wszystko zaprzepaścić, rozumiesz?
- Tak jak mówiłam, mam wszystko pod kontrolą. Tylko… - zawahała się.
- Tylko co? – Ściągnął brwi.
- Twój bratanek ciągle węszy – odparła z frustracją.
- To się go pozbądź. – Zniknął.
Kobieta westchnęła głęboko i wstała, po czym podeszła do biurka, na którym stał puchar z niewielką ilością krwi. Wyjęła z szuflady fiolkę i przelewając czerwoną ciecz do niej, przelotnie spojrzała na kota.
- Czas zacząć akt drugi, kochanie.

*
Syriusz przyjrzał się mu podejrzliwie. Nie był pewny, czy może mu w jakikolwiek sposób zaufać, bo co jeśli knuje z Julie jakiś spisek? Wyraźnie widać, że ze sobą współpracują. Ściągnął brwi, zwracając uwagę na dłoń Owena, która spoczywała na ramieniu dziewczyny. A jeśli to było coś więcej niż tylko zwykła współpraca, musiał mieć się na baczności. Niezdecydowany, spojrzał w stronę drzwi. Nie. Nie mógł odejść teraz, kiedy istniała szansa, że czegoś się dowie. Z wahaniem odsunął krzesło i opadł na nie, rozpierając się wygodnie i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Jakie sprawy? – spytał beznamiętnie, nie spuszczając wzroku z Owena, który rozejrzał się po bibliotece, a następnie zajął miejsce obok nieruchomej Julie, która starała się na niego nie patrzeć.
Zwinął dłonie w pięści. Czuł narastającą nienawiść, chęć mordu, ale starał się to zdusić w zarodku. Na razie dawał radę, ale ile zdoła wytrzymać?
- Masz dziennik? – Puchon pochylił się nad stolikiem i spojrzał w oczy Syriusza, z wyczekiwaniem.
Black, z niewiadomych mu powodów, wzdrygnął się pod przeszywającym wzrokiem Owena. Miał wrażenie, że kryło się w nich coś, czego nie był w stanie zrozumieć. Odchrząknął i wyciągnął z kieszeni szaty dziennik. Zerknął na niego, po czym niepewnie położył na środku stołu.
Julie w końcu ożywiła się. Otworzyła szeroko oczy i nie czekając na pozwolenie, wzięła dziennik i z zapartym tchem zaczęła go kartkować. Syriusz ściągnął brwi, wyciągając dłoń po dziennik:
- Nie pamiętam, abym pozwolił ci wziąć moją własność.
- To nie jest twoje, tylko Heleny, mojej krewnej, więc dedukując, to teraz powinno należeć do mnie – odpowiedziała, zachowując pozorny spokój.
- Ale…
- Zamknijcie się! – syknął Owen, a oboje spojrzeli na niego zaskoczeni. – Spróbujcie wytrzymać jeszcze chwilę, a potem róbcie sobie, co chcecie – dodał zrezygnowanym głosem.
Blondynka wymamrotała coś pod nosem, po czym otworzyła dziennik na początku i zaczęła czytać, ku niezadowoleniu Syriusza. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza, przerywana jedynie jakimiś szuraniami zza półek. Puchon upewnił się, że nikt nie będzie ich podsłuchiwać, a następnie obrzucił ich uważnym spojrzeniem i z irytacją przejechał dłonią po włosach.
- Słuchajcie, przekażę wam to, czego dowiedziałem się od dziadka, a potem pomyślimy i może wpadniemy na to, co się dzieje – oświadczył, wygodnie rozpierając się na krześle. – Któregoś dnia Charlotte dostała przeklęty klucz w kopercie wraz z instrukcją, jak dostać się do szkatułki. Powiedziała tym przyjaciółkom, które zgodnie stwierdziły, że nie zaszkodzi sprawdzić, o co chodzi. Teraz wszyscy wiemy, jak bardzo się myliły. – Jego oczy jakby skryły się za mgłą, a on wpatrywał się w coś ponad głową Syriusza. - Potem, to już był koszmar. Dziewczyny kłóciły się o byle głupotę, zaczęły się bić i ignorować. Próbowałem… mój dziadek próbował dowiedzieć się, co się dzieje, ale nie zdążył. Anastasia została zamordowana, a pozostałe dziewczyny zniknęły i nikt już ich więcej nie widział – ściszył głos.
Mimo wszystko, Syriusz spojrzał na Julie i dostrzegł, że wpatrywała się w niego z przerażeniem. Po raz pierwszy dostrzegł, że blondynka się bała. I to odkrycie sprawiło, że chęć zabicia jej została stłumiona. On też się bał.
- Więc – kontynuował zmęczonym głosem Owen – dziadek skupił się na czymś innym. Ty, Syriuszu, skoro przeczytałeś dziennik, będziesz mniej więcej wiedział, o czym zamierzam powiedzieć. Julie… - zwrócił się do dziewczyny, która już od dłuższego czasu wpatrywała się w niego z uwagą. – Helena usłyszała któregoś dnia, jak Melania mamrocze o Pucharze Żywota, ja… mój dziadek także. Wtedy jednak nie znaleźli dużo, ale potem, kiedy dziewczyny zaginęły, zaczął szperać głębiej. – Przeniósł wzrok na opasłe tomiska stojące na półce za Syriuszem. – To jest legendarny, potężny przedmiot, który został stworzony przez anonimowego czarodzieja władającego czarną magią, ze zwęglonych różdżek. Jest to żywy przedmiot i, aby mieć to, co zażyczyć się chce trzeba złożyć ofiarę z niewinnych dzieci, a potem wlać ich krew do niego. – Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia.
Julie odłożyła powoli dziennik na stół i rozszerzyła oczy z przerażenia. Nie mogła uwierzyć w to, że jakikolwiek czarodziej mógłby się posunąć do czegoś takiego, do… zabicia dziecka, przed którym było jeszcze tyle lat życia.
- To straszne – powiedziała z przejęciem. Owen pokiwał głową, zgadzając się z jej słowami.
Blondynka zmarszczyła czoło i przez chwilę wyglądała jakby chciała sobie o czymś przypomnieć. Syriusz rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie, ale się nie odezwał, czekając na to, co ona powie. Owen odchylił się na krześle i zaczął huśtać, także najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Zapadła cisza, która zaczęła frustrować Gryfona; wolał działać, a nie siedzieć w bibliotece w towarzystwie dwóch osób, którym nie bardzo ufał, a jedna z nich wyjątkowo działała mu na nerwach. Dodatkowo zirytowany był tym, że to, co powiedział Owen, Syriusz już od dawna wiedział albo się domyślał.
- Możemy zacząć od faceta, który dał mi kluczyk – odezwała się nagle Julie, z tryumfującą miną.
- A pamiętasz, który to? – spytał powątpiewająco Black, unosząc brwi.
- Ja pamiętam – rzekł Owen, spoglądając na zaskoczoną blondynkę.
- Śledziłeś mnie? – powiedziała oskarżycielsko Krukonka, na co on tylko wzruszył ramionami. – O czym jeszcze nie wiem? – Zacisnęła usta.
- Możecie tę rozmowę zostawić na później? – sarknął Gryfon, wstając. – To wszystko, co macie do powiedzenia?
Owen spojrzał na niego spokojnie i nawet, jeśli był zaskoczony, nie było tego po nim widać.
- A ty nie masz nic do powiedzenia?
Syriusz napotkał wzrok blondynki. Jej głębokie, nieodgadnione oczy przewiercały go na wylot i sprawiły, że mimowolnie przeszył go dreszcz, jeżąc wszystkie włoski na ciele. Przez jedną krótką chwilę zapomniał o całej nienawiści, uświadamiając sobie, że przecież siedzą w tym razem – a więc powinni współpracować. I kiedy przeszło mu to przez głowę, pojawiła się inna myśl, która skwapliwie przykryła tamtą mrocznym cieniem niczym noc, kryjąca pod swą peleryną dzień. Zwinął dłonie w pięści, wyobrażając sobie, jak łatwo byłoby przeskoczyć do niej przez stolik, przygwoździć do podłogi i tak po prostu udusić. Przeraził się, jaką radość dawał mu obraz konającej dziewczyny.
Musiał natychmiast odejść. Oddychanie tym samym powietrzem było dla nich zabójcze.
- Wiem tyle, co wy – wykrztusił w końcu. – W razie czego, wiecie, gdzie mnie znaleźć.
Odwrócił się i szybko odszedł, walcząc z chęcią rzucenia w stronę Krukonki śmiercionośnego zaklęcia.
Julie odprowadziła go uważnym wzrokiem, mając cichą nadzieję, że wróci, aby wszcząć kłótnię. To było przerażające, jak bardzo miała ochotę go walnąć. Była pewna, że gdyby nie było przy niej Owena, już dawno razem z Syriuszem rozpętałaby piekło w bibliotece. Niestety albo stety – zależy od punktu widzenia – miała wrażenie, że Puchon wziął sobie za cel stanie się jej cieniem. Odwróciła się do niego z oskarżycielską miną. Na chwilę jednak zapomniała, co miała powiedzieć, ponieważ znowu wpatrywał się w nią tym dziwnym wzrokiem, jakby pragnął zapamiętać każdy fragment jej twarzy. Speszyła się trochę i poczuła, jak rumieńce wpływają na jej blade policzki; nie przypominała sobie, aby ktoś kiedykolwiek patrzył na nią w taki sposób.
Odchrząknęła i aby zamaskować swoje zmieszanie, powiedziała, siląc się na ostry ton:
- Więc, o czym jeszcze nie wiem?
Na jego usta wpłynął zawadiacki, chłopięcy uśmiech, kiedy zaczął wstawać, nie spuszczając z niej wzroku.
- Może kiedy indziej. To nie czas ginięcia z rąk blondwłosej piękności. – Mrugnął do niej i ruszył w stronę drzwi.
Patrzyła się na niego z niedowierzaniem, mając niejasne wrażenie, że sobie z niej żartuje. A może po prostu flirtował? Jeszcze nikt ze mną nie flirtował, pomyślała, czując się niezręcznie. Co teraz powinna zrobić? Podziękować? Rzucić jakimś komplementem? A może walnąć za szpiegowanie jej? Zmarszczyła czoło, nie było wątpliwości, która opcja wydawała się jej w tej chwili najatrakcyjniejsza.
- Idziesz? Trzeba jeszcze coś sprawdzić. – Zatrzymał się i wsadził dłonie do kieszeni.
Pokiwała głową i dogoniła go, uprzednio chwytając dziennik, a kiedy się z nim zrównała, trzasnęła go nim przez głowę. Skrzywił się i spojrzał na nią z nieukrywanym szokiem, oczekując wyjaśnienia takiego nagłego ataku.
- Za co to?
- Mnie się nie szpieguje, Philips. Zapamiętaj to sobie, jeśli życie ci miłe – odpowiedziała, dumnie unosząc podbródek.
*
Syriusz poczuł się o wiele lepiej, kiedy znacznie oddalił się od biblioteki. W towarzystwie Julie stawał się zupełnie innym człowiekiem; człowiekiem, który nie potrafi się opanować i zaprogramowany był tylko do jednego celu: zabijania. Jednak wciąż pozostawało dla niego zagadką to, dlaczego akurat miał ochotę zamordować Juliette, a nie, na przykład, Jamesa. Oczywiście, nie chciałby tego. Myśl, że w ogóle mogłoby się tak zdarzyć, przeraziła go do tego stopnia, że aż cała krew z twarzy mu odpłynęła. Zabić jego to tak jakby zabić siebie – oddzielnie byli właściwie bezbronni, razem mogli zdobyć nawet nieodkryte zakamarki kosmosu. Dlatego teraz tak bardzo bolało go to, że nie może zwierzyć się przyjacielowi. Zawsze wszystko robili razem, a teraz miał wrażenie, że przez ostatnie wydarzenia, i to, co musiał ukrywać, oddalają się od siebie. Wydawało mu się, że spadł do ciemnej studni, a kiedy patrzył w górę i wołał o pomoc, ona nieustannie wznosiła się i wzniosła, więżąc go w swych czeluściach.
Przechodzący uczeń przywitał się z nim, lecz Syriusz go nie zauważył, zajęty nieporadną próbą uporządkowania swoich myśli. Wszystkie wirowały jak szalone, perfidnie się nim bawiąc i doprowadzając do skraju wytrzymałości. Dosłownie na sekundę udało mu się złowić tą, przypominającą mu o dzienniku, który zostawił w bibliotece, lecz nim choćby zdążył się zastanowić czy po niego wracać, czy też nie – umysł zaczął wariować, kiedy bystre oczy zarejestrowały dziwnie znajomego ducha, pochylającego się nad nieprzytomną rudowłosą dziewczyną. Na chwilę go zamurowało, kiedy próbował przetworzyć to, co zobaczył. A kiedy wreszcie uświadomił sobie, że tam, kilkanaście stóp przed nim, leżała Lily, wyciągnął różdżkę i rzucił się biegiem w jej stronę.
- Zostaw ją! – zawołał do ducha, który z opętańczym uśmiechem spojrzał na niego.
Syriusz prawie zakrztusił się, kiedy uświadomił sobie, że to duch właścicielki dziennika. Zanim zdążył cokolwiek jej zrobić, szybko zniknęła za ścianą. Miał ochotę ją gonić, ale nie mógł zostawić swojej przyjaciółki na korytarzu. Podszedł bliżej, trochę sapiąc, i jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że to wcale nie Lily, tylko jakaś nieznana mu, młoda Puchonka. Nie zwlekał jednak dłużej i prędko wyczarował niewidzialne nosze, na których przeniósł dziewczynę do Skrzydła Szpitalnego. Pokrótce wyjaśnił pielęgniarce, że znalazł ją nieprzytomną na korytarzu (,,Pewnie śniadania nie jadła”, powiedział, zachowując informację o duchu dla siebie), po czym bez zbędnych ceregieli został wypchnięty za próg.
Zazgrzytał zębami, ze złością spoglądając na zamknięte drzwi do szpitala. Chciał się dowiedzieć, czy dziewczynie nie stało się nic poważnego, ale najwyraźniej będzie musiał z tym poczekać. Po dłuższej chwili w końcu odszedł ze zrezygnowaną miną. Kiedy wracając do Wieży Gryffindoru, myślał o rudowłosej Puchonce, dotarło do niego, że musi wziąć się w garść i powstrzymać to, co działo się w zamku inaczej stanie się coś naprawdę strasznego.
*
Po ponad dwudziestu minutach miotania się po komnacie i brudzeniu w kurzu, Juliette była  zirytowana, a dodatkowo podburzało ją to, że nie wiedziała, czego właściwie szukają. Teoretycznie miała to być jakakolwiek wskazówka, tyle że przy takiej ilości rupieci wszystko nią mogło być. Obserwowała Owena, który z podejrzanie niebywałą gracją poruszał się po pomieszczeniu i sprawdzał wszystkie szafki, przestrzeń za nimi, a nawet stukał w ściany, przykładając do nich ucho. Choć jeszcze niczego nie znalazł, zachowywał spokój i cierpliwość, czego dziewczyna mu zazdrościła. Naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby ktoś podał jej wskazówkę na srebrnej tacy.
W pewnym momencie chłopak wyprostował się i odwrócił w jej stronę, jakby wyczuwając jej spojrzenie.
- Co?
Wzruszyła ramionami i podeszła do jednego z kufrów, w którym natychmiast zaczęła grzebać. Nagle poczuła znajome uczucie; jakby sama zima chuchnęła na nią i sprawiła swym mroźnym tchem, że przez ciało dziewczyny przetoczyła się fala nieprzyjemnych dreszczy. Wstała, co było dużym błędem, ponieważ zakręciło jej się w głowie i upadła, boleśnie tłukąc sobie tylną część czaszki. Jęknęła, a jej oczy wywróciły się do tyłu. Przestraszony Owen natychmiast opadł na kolana przy niej i potrząsnął nią, wołając jej imię. Jednak ona została już wciągnięta we wspomnienie, nienależące do niej.

Bladolica dziewczyna siedziała dumnie wyprostowana na krześle, z jedną ręką na kolanie, a drugą nieznacznie wsuniętą pod szatę z godłem Slytherina. Dokładniejszy obserwator dostrzegłby niewielkie, podłużne wybrzuszenie – i nic bardziej mylnego. Ślizgonka ściskała sztylet, który za chwilę miał zostać użyty do ściśle określonego celu. Czuła niezdrową ekscytację i nie miała pojęcia, skąd ona się brała. I choć w duchu przerażało ją to, co zamierzała zrobić, nie potrafiła się powstrzymać. To, co nią zawładnęło było silniejsze niż cokolwiek innego. Ta myśl, że musi zniszczyć zagrożenie, aby uratować setki istnień.
Drgnęła, kiedy drzwi cicho zaskrzypiały i do środka wkroczyła blondwłosa Puchonka, z wyraźnym niezadowoleniem obrzucając wzrokiem wychowankę domu Slytherina. Niespiesznie zamknęła drzwi i z podejrzliwą miną podeszła bliżej.
- Mówiłaś, że to sprawa życia lub śmierci. Czego chcesz? – spytała chłodno nowoprzybyła.
Ślizgonka odchrząknęła i zrobiła zbolałą minę.
- Ja… chciałam przeprosić. Te ciągłe kłótnie męczą już mnie. Czemu nie może być tak jak za dawnych, dobrych lat?
Blondynka prychnęła, ale było widać, że zaczęła się zastanawiać nad wypowiedzianymi słowami. Zapadła grobowa cisza, podczas której obie wpatrywały się w siebie; jedna czekająca na odpowiednią chwilę, druga zastanawiająca się nad powodem nienawiści do przyjaciółki. W końcu Puchonka odezwała się, siląc się na spokojny ton:
- Chciałabym, żeby było tak, jak dawniej, ale…
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ Ślizgonka gwałtownie skoczyła ku niej, objęła jedną ręką w pasie, a drugą wbiła sztylet w brzuch zszokowanej i przerażonej blondynki. Z jej ust wydostał się rozpaczliwy jęk, kiedy broń została wyciągnięta, a sprawczyni odsunęła się, z satysfakcją oceniając swoje dzieło. Z ostrza kapała na podłogę krew.
- Ale już nigdy tak nie będzie, moja droga – dokończyła cicho, niemalże złowrogo. – Nie mogę pozwolić na to, aby przez ciebie zginęli niewinni.
Zraniona dziewczyna przyłożyła dłonie do rany i z niedowierzaniem spojrzała na przyjaciółkę, powoli osuwając się na kolana. W jej oczach pojawiły się łzy, które potokiem zaczęły spływać po policzkach.
- Me-Melania – wykrztusiła z trudem, cicho łkając i drżąc z bólu. – O czym ty mówisz?

Ślizgonka pokręciła głową i wyminęła Puchonkę, po czym opuściła komnatę, pozostawiając przyjaciółkę samą sobie, aby skonała w męczarniach i samotności. 

_____________

Jestem zła na siebie za to, że jestem takim głupim leniem. Myślicie, że święta i Sylwester mnie usprawiedliwiają? Nadal czuję skutki tej przerwy świątecznej. Wy pewnie też? Jak Wam minęły święta? Mam nadzieję, że dostaliście duuuużo prezentów :D.
Za wszelkie błędy przepraszam - to nie tajemnica, że mam problemy z poprawnością. Muszę się w końcu zebrać i na serio poszukać bety. Może ktoś z obecnych byłby chętny? :)
Szczere opinie na temat rozdziału mile widziane; jestem otwarta na Waszą krytykę ^^.
I tak, moi bohaterowie są niezrównoważeni psychicznie, jak to zauważyła już Nymeria, której dedykuję ten rozdział :3.

Do szybkiego - mam nadzieję - napisania!