W życiu zdarzają się takie chwile, że potrzebujemy usiąść, odciąć się
od świata i uporządkować pewne rzeczy. Bowiem w głowie panuje taki mętlik, iż
człowiek czuje się jak chodzący chaos. Nie potrafi się wystarczająco na czymś skupić,
nie jest w stanie zainteresować się czymkolwiek…
Taką właśnie potrzebę miał w tej chwili Syriusz, który pod bacznym
spojrzeniem Remusa, opadł na fotel przed kominkiem i wpatrzył się w
przygasający ogień. Było już grubo po dwudziestej drugiej, więc trójka Huncwotów
oraz kilkoro szóstoklasistów mogło cieszyć się ciszą, jakiej brakowało, kiedy
dużo młodsze klasy popisywały się. Z błogą miną wyciągnął przed siebie nogi i
skrzyżował je w kostkach.
Nie był specjalnie zdziwiony tym, że jego dwójka przyjaciół przydreptała
tu za nim. Ich dormitorium było chwilowo zajęte przez Lily i Jamesa, który
starał się pocieszyć ją na różne znane mu sposoby. Choć minął już tydzień od
tragicznej śmierci Marleny, napięta atmosfera nie opadła, a właściwie jeszcze
bardziej się podniosła, kiedy w szkole zjawili się Aurorzy. Nikt nie wie, o
czym konkretnie rozmawiali w gabinecie dyrektora, chociaż po szkole zaczęły już
krążyć plotki o zamknięciu Hogwartu. Black puszczał to mimo uszu, ponieważ
wiedział, że wszyscy jak zwykle przesadzają.
Niemniej, był trochę przerażony, bo nie było wątpliwości, iż śmierć
Marleny miała jakiś związek z odnalezieniem komnaty i otworzeniem szkatułki. Dzisiaj
zarwie kolejną noc, szukając jakiegoś wyjaśnienia na to wszystko i obawiając
się tego, kto będzie następny. Wiedział, że musiał porozmawiać z Juliette… ale
jak to zrobić, nie zabijając jej przy okazji?
- Co cię trapi, Syriuszu? – odezwał się w końcu Remus, nachylając się
do przyjaciela i opierając łokcie na udach.
Black powoli przeniósł na niego spojrzenie i westchnął głęboko.
- To samo, co wszystkich, stary. Dlaczego akurat Marlena? – ściszył
nieco głos, po czym przełknął głośno ślinę.
Lupin już nic nie powiedział, tylko odwrócił głowę w stronę okna i
wpatrzył się w nie pusto. Każdemu z osobna było trudno, bo choć nie znali jej
bardzo dobrze, to jednak mieli nie najgorsze stosunki i zawsze się dogadywali.
- Sowa. – Peter wskazał palcem na okno.
Syriusz, aby się czymś zająć, powoli podniósł się i poszedł wpuścić
ptaka. Sowa zatoczyła niewielkie kółko nad jego głową i rzuciła mu list, po
czym wyleciała, nie czekając nawet na odpowiedź. Black zatrzasnął z głuchym
hukiem okno i z zaciekawieniem spojrzał na zaadresowaną do niego zgiętą w pół
kartkę. Szybko rozłożył ją.
Jutro w bibliotece o szesnastej.
Przynieś dziennik.
Lepiej, żebyś był.
O.P.
Uniósł brwi, zaskoczony. Nie miał pojęcia, kto mógłby do niego napisać.
Nie rozpoznawał ani pisma, ani też inicjałów. Skąd wiedział o dzienniku?, pomyślał.
- Kto to? – spytał Peter, równie zainteresowany, co Remus.
- Jakaś dziewczyna, która pisze, że może mnie pocieszyć… Kompletna
idiotka – prychnął i wepchnął kartkę do kieszeni. – Serio, niektórzy ludzie nie
mają za knuta rozumu i wrażliwości.
Zrobił zniesmaczoną minę. Nie podobało mu się to, że musiał okłamywać
przyjaciół, ale wiedział, że nie miał wyjścia. Najwyżej, wyjaśni im wszystko po
fakcie. O ile, uda mu się znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Miał nadzieję, że
ten cały O.P. powie mu coś ważnego na
temat tego, co się dzieje. Trzymał się jednak na baczność, bo kto wie, czy to
nie Juliette podszyła się pod kogoś?
*
Julie była niesamowicie zirytowana, siedząc z niewiadomych powodów w
bibliotece. Została przyciągnięta tu przez Owena, który nawet nie raczył
wyjaśnić jej, na co czekają. Nie mogła także liczyć na szybkie ulotnienie się
stąd, bo nawet, jeśli niechcący przesunęła krzesło, Puchon od razu gromił ją
spojrzeniem. I nie wiadomo, dlaczego, ale jej to wystarczyło, aby potulnie
pozostać na miejscu.
Westchnęła głęboko, opierając podbródek na splecionych dłoniach, po
czym wpatrzyła się w chłopaka, który co chwila zerkał ze stoickim spokojem na
zegarek. Albo udawał opanowanego. Julie nauczyła się już w ciągu tej ich
krótkiej i nieco burzliwej znajomości, że po nim można spodziewać się
wszystkiego.
- Owen… - zagadnęła, po raz kolejny próbując zdobyć jakieś informacje.
- Bądź cierpliwa – mruknął, odwracając wzrok od drzwi i skupiając go na
niej.
Wywróciła oczami, opierając się o twarde oparcie krzesła i krzyżując
ręce na piersiach. Denerwowało ją to, że nie raczył nawet słowem wspomnieć o
tym, co przydarzyło się tydzień temu Gryfonce. I niezależnie od tego, z jakiej
strony go podchodziła, milczał jak zaklęty. Przez siedem dni właściwie jej
unikał, a potem zjawił się i jak gdyby nigdy nic – zaciągnął ją tutaj.
- Jeśli mi nie powiesz, o co chodzi, po prostu stąd wyjdę – warknęła,
ściągając brwi.
Kąciki jego ust drgnęły delikatnie jakby chciał ją wyśmiać, po czym
przeciągnął się na krześle i rzucił obojętnie:
- To czemu wcześniej nie wyszłaś?
- To czemu wcześniej nie wyszłaś?
Zacisnęła usta, intensywnie poszukując w głowie jakiejś odpowiedzi, ale
nic nie znalazła. Sama nie wiedziała, dlaczego wciąż tu siedziała i dlaczego
wciąż akceptowała jego towarzystwo. Spojrzała w kierunku drzwi. Przecież to
było takie łatwe. Po prostu wstać i wyjść. Kiedy ponownie odwróciła się w jego
stronę, wpatrywał się w nią przeszywającym wzrokiem. Nie wyglądał jakby czekał
na odpowiedź. Bo ją znał.
- A oto i to, na co czekaliśmy – oświadczył po chwili, nawet nie
odwracając od niej wzroku.
Zrobiła to pierwsza, odruchowo spoglądając w stronę drzwi. Gwałtownie
wstała, widząc tam ostatnią osobę, z jaką miałaby ochotę rozmawiać. Nawet nie
zauważyła, jak postawiła pierwsze kroki w jego stronę, dopiero uświadomiła to
sobie, kiedy Owen chwycił ją za ramię i stanowczo posadził na krześle. Nie
protestowała, ponieważ wiedziała, że w przeciwnym razie, jej czyn byłby
katastrofalny w skutkach.
Syriusz obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem, po czym z kartką w dłoni,
ruszył w ich stronę. Blondynka nawet nie drgnęła, wciąż czując na ramieniu dłoń
chłopaka, który stał za nią, zapewne pilnując, aby nie doszło do jakiejś
bijatyki. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, jak bardzo była mu za to
wdzięczna.
Black ze ściągniętymi brwiami, rzucił na stolik kartkę i z wyczekiwaniem
spojrzał na Owena.
- To ty? – Choć miało to być pytanie, zabrzmiało bardziej, jako
stwierdzenie.
- Cieszę się, że jesteś, bo wygląda na to, że mamy do omówienia kilka
spraw.
*
Brązowy, pulchny kot złowrogo zamiauczał, po czym przeciągnął się i
wskoczył na parapet, skąd miał doskonały widok na swoją panią, klęczącą przed
kominkiem. Okno było zasłonięte, a świece pozagaszane, przez co w komnacie
było ciemno. Jedynie światło dawał ogień, który sprawiał, że na ścianach
pojawiały się blade, zniekształcone cienie.
Kobieta z obojętnym wyrazem twarzy słuchała mężczyzny, którego twarz
była widoczna w płomieniach. Na oko mógł być po trzydziestce. Z widocznym
zaangażowaniem tłumaczył coś brunetce, która wyglądała na niewiele starszą od
niego. W końcu zamilkł i z uwagą przyjrzał się jej.
- Nie masz się czym trwożyć, mój drogi. Mam wszystko pod kontrolą –
odpowiedziała sucho, uśmiechając się zjadliwie.
- A oczywiście najlepszym dowodem na to jest śmierć McKinnon –
powiedział sarkastycznie, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia.
- Wypadek przy pracy. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – To był ostatni
raz, Amadeusie. Zresztą, Dumbledore nie wyglądał jakby się tym bardzo przejął,
tak samo jak i Aurorzy. W kraju szaleje Voldemort, myślisz, że pojedyncze
morderstwo jakiejś smarkuli postawi na nogi całe Ministerstwo?
- Chodzi mi o to, żebyś następnym razem bardziej uważała. Zbyt długo
nad tym pracowałem, żeby teraz to wszystko zaprzepaścić, rozumiesz?
- Tak jak mówiłam, mam wszystko pod kontrolą. Tylko… - zawahała się.
- Tylko co? – Ściągnął brwi.
- Twój bratanek ciągle węszy – odparła z frustracją.
- To się go pozbądź. – Zniknął.
Kobieta westchnęła głęboko i wstała, po czym podeszła do biurka, na
którym stał puchar z niewielką ilością krwi. Wyjęła z szuflady fiolkę i
przelewając czerwoną ciecz do niej, przelotnie spojrzała na kota.
- Czas zacząć akt drugi, kochanie.
*
Syriusz przyjrzał się mu podejrzliwie. Nie był pewny, czy może mu w
jakikolwiek sposób zaufać, bo co jeśli knuje z Julie jakiś spisek? Wyraźnie
widać, że ze sobą współpracują. Ściągnął brwi, zwracając uwagę na dłoń Owena,
która spoczywała na ramieniu dziewczyny. A jeśli to było coś więcej niż tylko
zwykła współpraca, musiał mieć się na baczności. Niezdecydowany, spojrzał w
stronę drzwi. Nie. Nie mógł odejść
teraz, kiedy istniała szansa, że czegoś się dowie. Z wahaniem odsunął krzesło i
opadł na nie, rozpierając się wygodnie i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Jakie sprawy? – spytał beznamiętnie, nie spuszczając wzroku z Owena,
który rozejrzał się po bibliotece, a następnie zajął miejsce obok nieruchomej
Julie, która starała się na niego nie patrzeć.
Zwinął dłonie w pięści. Czuł narastającą nienawiść, chęć mordu, ale
starał się to zdusić w zarodku. Na razie dawał radę, ale ile zdoła wytrzymać?
- Masz dziennik? – Puchon pochylił się nad stolikiem i spojrzał w oczy
Syriusza, z wyczekiwaniem.
Black, z niewiadomych mu powodów, wzdrygnął się pod przeszywającym
wzrokiem Owena. Miał wrażenie, że kryło się w nich coś, czego nie był w stanie
zrozumieć. Odchrząknął i wyciągnął z kieszeni szaty dziennik. Zerknął na niego,
po czym niepewnie położył na środku stołu.
Julie w końcu ożywiła się. Otworzyła szeroko oczy i nie czekając na
pozwolenie, wzięła dziennik i z zapartym tchem zaczęła go kartkować. Syriusz
ściągnął brwi, wyciągając dłoń po dziennik:
- Nie pamiętam, abym pozwolił ci wziąć moją własność.
- To nie jest twoje, tylko Heleny, mojej krewnej, więc dedukując, to
teraz powinno należeć do mnie – odpowiedziała, zachowując pozorny spokój.
- Ale…
- Zamknijcie się! – syknął Owen, a oboje spojrzeli na niego zaskoczeni.
– Spróbujcie wytrzymać jeszcze chwilę, a potem róbcie sobie, co chcecie – dodał
zrezygnowanym głosem.
Blondynka wymamrotała coś pod nosem, po czym otworzyła dziennik na
początku i zaczęła czytać, ku niezadowoleniu Syriusza. Przez chwilę panowała
pełna napięcia cisza, przerywana jedynie jakimiś szuraniami zza półek. Puchon
upewnił się, że nikt nie będzie ich podsłuchiwać, a następnie obrzucił ich
uważnym spojrzeniem i z irytacją przejechał dłonią po włosach.
- Słuchajcie, przekażę wam to, czego dowiedziałem się od dziadka, a
potem pomyślimy i może wpadniemy na to, co się dzieje – oświadczył, wygodnie
rozpierając się na krześle. – Któregoś dnia Charlotte dostała przeklęty klucz w
kopercie wraz z instrukcją, jak dostać się do szkatułki. Powiedziała tym
przyjaciółkom, które zgodnie stwierdziły, że nie zaszkodzi sprawdzić, o co
chodzi. Teraz wszyscy wiemy, jak bardzo się myliły. – Jego oczy jakby skryły
się za mgłą, a on wpatrywał się w coś ponad głową Syriusza. - Potem, to już był
koszmar. Dziewczyny kłóciły się o byle głupotę, zaczęły się bić i ignorować.
Próbowałem… mój dziadek próbował dowiedzieć się, co się dzieje, ale nie zdążył.
Anastasia została zamordowana, a pozostałe dziewczyny zniknęły i nikt już ich
więcej nie widział – ściszył głos.
Mimo wszystko, Syriusz spojrzał na Julie i dostrzegł, że wpatrywała się
w niego z przerażeniem. Po raz pierwszy dostrzegł, że blondynka się bała. I to
odkrycie sprawiło, że chęć zabicia jej została stłumiona. On też się bał.
- Więc – kontynuował zmęczonym głosem Owen – dziadek skupił się na
czymś innym. Ty, Syriuszu, skoro przeczytałeś dziennik, będziesz mniej więcej
wiedział, o czym zamierzam powiedzieć. Julie… - zwrócił się do dziewczyny,
która już od dłuższego czasu wpatrywała się w niego z uwagą. – Helena usłyszała
któregoś dnia, jak Melania mamrocze o Pucharze Żywota, ja… mój dziadek także.
Wtedy jednak nie znaleźli dużo, ale potem, kiedy dziewczyny zaginęły, zaczął
szperać głębiej. – Przeniósł wzrok na opasłe tomiska stojące na półce za
Syriuszem. – To jest legendarny, potężny przedmiot, który został stworzony
przez anonimowego czarodzieja władającego czarną magią, ze zwęglonych różdżek.
Jest to żywy przedmiot i, aby mieć to, co zażyczyć się chce trzeba złożyć
ofiarę z niewinnych dzieci, a potem wlać ich krew do niego. – Wykrzywił usta w
grymasie niezadowolenia.
Julie odłożyła powoli dziennik na stół i rozszerzyła oczy z
przerażenia. Nie mogła uwierzyć w to, że jakikolwiek czarodziej mógłby się
posunąć do czegoś takiego, do… zabicia dziecka, przed którym było jeszcze tyle
lat życia.
- To straszne – powiedziała z przejęciem. Owen pokiwał głową, zgadzając
się z jej słowami.
Blondynka zmarszczyła czoło i przez chwilę wyglądała jakby chciała
sobie o czymś przypomnieć. Syriusz rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie, ale
się nie odezwał, czekając na to, co ona powie. Owen odchylił się na krześle i
zaczął huśtać, także najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Zapadła cisza,
która zaczęła frustrować Gryfona; wolał działać, a nie siedzieć w bibliotece w
towarzystwie dwóch osób, którym nie bardzo ufał, a jedna z nich wyjątkowo
działała mu na nerwach. Dodatkowo zirytowany był tym, że to, co powiedział
Owen, Syriusz już od dawna wiedział albo się domyślał.
- Możemy zacząć od faceta, który dał mi kluczyk – odezwała się nagle
Julie, z tryumfującą miną.
- A pamiętasz, który to? – spytał powątpiewająco Black, unosząc brwi.
- Ja pamiętam – rzekł Owen, spoglądając na zaskoczoną blondynkę.
- Śledziłeś mnie? – powiedziała oskarżycielsko Krukonka, na co on tylko
wzruszył ramionami. – O czym jeszcze nie wiem? – Zacisnęła usta.
- Możecie tę rozmowę zostawić na później? – sarknął Gryfon, wstając. –
To wszystko, co macie do powiedzenia?
Owen spojrzał na niego spokojnie i nawet, jeśli był zaskoczony, nie
było tego po nim widać.
- A ty nie masz nic do powiedzenia?
Syriusz napotkał wzrok blondynki. Jej głębokie, nieodgadnione oczy
przewiercały go na wylot i sprawiły, że mimowolnie przeszył go dreszcz, jeżąc
wszystkie włoski na ciele. Przez jedną krótką chwilę zapomniał o całej
nienawiści, uświadamiając sobie, że przecież siedzą w tym razem – a więc
powinni współpracować. I kiedy przeszło mu to przez głowę, pojawiła się inna
myśl, która skwapliwie przykryła tamtą mrocznym cieniem niczym noc, kryjąca pod
swą peleryną dzień. Zwinął dłonie w pięści, wyobrażając sobie, jak łatwo byłoby
przeskoczyć do niej przez stolik, przygwoździć do podłogi i tak po prostu
udusić. Przeraził się, jaką radość dawał mu obraz konającej dziewczyny.
Musiał natychmiast odejść. Oddychanie tym samym powietrzem było dla
nich zabójcze.
- Wiem tyle, co wy – wykrztusił w końcu. – W razie czego, wiecie, gdzie
mnie znaleźć.
Odwrócił się i szybko odszedł, walcząc z chęcią rzucenia w stronę
Krukonki śmiercionośnego zaklęcia.
Julie odprowadziła go uważnym wzrokiem, mając cichą nadzieję, że wróci,
aby wszcząć kłótnię. To było przerażające, jak bardzo miała ochotę go walnąć.
Była pewna, że gdyby nie było przy niej Owena, już dawno razem z Syriuszem
rozpętałaby piekło w bibliotece. Niestety albo stety – zależy od punktu
widzenia – miała wrażenie, że Puchon wziął sobie za cel stanie się jej cieniem.
Odwróciła się do niego z oskarżycielską miną. Na chwilę jednak zapomniała, co
miała powiedzieć, ponieważ znowu wpatrywał się w nią tym dziwnym wzrokiem,
jakby pragnął zapamiętać każdy fragment jej twarzy. Speszyła się trochę i
poczuła, jak rumieńce wpływają na jej blade policzki; nie przypominała sobie,
aby ktoś kiedykolwiek patrzył na nią w taki sposób.
Odchrząknęła i aby zamaskować swoje zmieszanie, powiedziała, siląc się
na ostry ton:
- Więc, o czym jeszcze nie wiem?
Na jego usta wpłynął zawadiacki, chłopięcy uśmiech, kiedy zaczął
wstawać, nie spuszczając z niej wzroku.
- Może kiedy indziej. To nie czas ginięcia z rąk blondwłosej piękności.
– Mrugnął do niej i ruszył w stronę drzwi.
Patrzyła się na niego z niedowierzaniem, mając niejasne wrażenie, że
sobie z niej żartuje. A może po prostu flirtował? Jeszcze nikt ze mną nie flirtował, pomyślała, czując się
niezręcznie. Co teraz powinna zrobić? Podziękować? Rzucić jakimś komplementem?
A może walnąć za szpiegowanie jej? Zmarszczyła czoło, nie było wątpliwości,
która opcja wydawała się jej w tej chwili najatrakcyjniejsza.
- Idziesz? Trzeba jeszcze coś sprawdzić. – Zatrzymał się i wsadził
dłonie do kieszeni.
Pokiwała głową i dogoniła go, uprzednio chwytając dziennik, a kiedy się
z nim zrównała, trzasnęła go nim przez głowę. Skrzywił się i spojrzał na nią z
nieukrywanym szokiem, oczekując wyjaśnienia takiego nagłego ataku.
- Za co to?
- Mnie się nie szpieguje, Philips. Zapamiętaj to sobie, jeśli życie ci
miłe – odpowiedziała, dumnie unosząc podbródek.
*
Syriusz poczuł się o wiele lepiej, kiedy znacznie oddalił się od
biblioteki. W towarzystwie Julie stawał się zupełnie innym człowiekiem;
człowiekiem, który nie potrafi się opanować i zaprogramowany był tylko do
jednego celu: zabijania. Jednak wciąż pozostawało dla niego zagadką to,
dlaczego akurat miał ochotę zamordować Juliette, a nie, na przykład, Jamesa.
Oczywiście, nie chciałby tego. Myśl, że w ogóle mogłoby się tak zdarzyć,
przeraziła go do tego stopnia, że aż cała krew z twarzy mu odpłynęła. Zabić
jego to tak jakby zabić siebie – oddzielnie byli właściwie bezbronni, razem
mogli zdobyć nawet nieodkryte zakamarki kosmosu. Dlatego teraz tak bardzo
bolało go to, że nie może zwierzyć się przyjacielowi. Zawsze wszystko robili
razem, a teraz miał wrażenie, że przez ostatnie wydarzenia, i to, co musiał
ukrywać, oddalają się od siebie. Wydawało mu się, że spadł do ciemnej studni, a
kiedy patrzył w górę i wołał o pomoc, ona nieustannie wznosiła się i wzniosła,
więżąc go w swych czeluściach.
Przechodzący uczeń przywitał się z nim, lecz Syriusz go nie zauważył,
zajęty nieporadną próbą uporządkowania swoich myśli. Wszystkie wirowały jak
szalone, perfidnie się nim bawiąc i doprowadzając do skraju wytrzymałości.
Dosłownie na sekundę udało mu się złowić tą, przypominającą mu o dzienniku,
który zostawił w bibliotece, lecz nim choćby zdążył się zastanowić czy po niego
wracać, czy też nie – umysł zaczął wariować, kiedy bystre oczy zarejestrowały dziwnie
znajomego ducha, pochylającego się nad nieprzytomną rudowłosą dziewczyną. Na
chwilę go zamurowało, kiedy próbował przetworzyć to, co zobaczył. A kiedy
wreszcie uświadomił sobie, że tam, kilkanaście stóp przed nim, leżała Lily,
wyciągnął różdżkę i rzucił się biegiem w jej stronę.
- Zostaw ją! – zawołał do ducha, który z opętańczym uśmiechem spojrzał
na niego.
Syriusz prawie zakrztusił się, kiedy uświadomił sobie, że to duch właścicielki
dziennika. Zanim zdążył cokolwiek jej zrobić, szybko zniknęła za ścianą. Miał
ochotę ją gonić, ale nie mógł zostawić swojej przyjaciółki na korytarzu.
Podszedł bliżej, trochę sapiąc, i jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało
się, że to wcale nie Lily, tylko jakaś nieznana mu, młoda Puchonka. Nie zwlekał
jednak dłużej i prędko wyczarował niewidzialne nosze, na których przeniósł
dziewczynę do Skrzydła Szpitalnego. Pokrótce wyjaśnił pielęgniarce, że znalazł
ją nieprzytomną na korytarzu (,,Pewnie śniadania nie jadła”, powiedział,
zachowując informację o duchu dla siebie), po czym bez zbędnych ceregieli
został wypchnięty za próg.
Zazgrzytał zębami, ze złością spoglądając na zamknięte drzwi do
szpitala. Chciał się dowiedzieć, czy dziewczynie nie stało się nic poważnego,
ale najwyraźniej będzie musiał z tym poczekać. Po dłuższej chwili w końcu
odszedł ze zrezygnowaną miną. Kiedy wracając do Wieży Gryffindoru, myślał o
rudowłosej Puchonce, dotarło do niego, że musi wziąć się w garść i powstrzymać
to, co działo się w zamku inaczej stanie się coś naprawdę strasznego.
*
Po ponad dwudziestu minutach miotania się po komnacie i brudzeniu w
kurzu, Juliette była zirytowana, a
dodatkowo podburzało ją to, że nie wiedziała, czego właściwie szukają.
Teoretycznie miała to być jakakolwiek wskazówka, tyle że przy takiej ilości rupieci
wszystko nią mogło być. Obserwowała Owena, który z podejrzanie niebywałą gracją
poruszał się po pomieszczeniu i sprawdzał wszystkie szafki, przestrzeń za nimi,
a nawet stukał w ściany, przykładając do nich ucho. Choć jeszcze niczego nie
znalazł, zachowywał spokój i cierpliwość, czego dziewczyna mu zazdrościła.
Naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby ktoś podał jej wskazówkę na
srebrnej tacy.
W pewnym momencie chłopak wyprostował się i odwrócił w jej stronę,
jakby wyczuwając jej spojrzenie.
- Co?
Wzruszyła ramionami i podeszła do jednego z kufrów, w którym
natychmiast zaczęła grzebać. Nagle poczuła znajome uczucie; jakby sama zima chuchnęła
na nią i sprawiła swym mroźnym tchem, że przez ciało dziewczyny przetoczyła się
fala nieprzyjemnych dreszczy. Wstała, co było dużym błędem, ponieważ zakręciło
jej się w głowie i upadła, boleśnie tłukąc sobie tylną część czaszki. Jęknęła,
a jej oczy wywróciły się do tyłu. Przestraszony Owen natychmiast opadł na kolana
przy niej i potrząsnął nią, wołając jej imię. Jednak ona została już wciągnięta
we wspomnienie, nienależące do niej.
Bladolica dziewczyna siedziała
dumnie wyprostowana na krześle, z jedną ręką na kolanie, a drugą nieznacznie wsuniętą
pod szatę z godłem Slytherina. Dokładniejszy obserwator dostrzegłby niewielkie,
podłużne wybrzuszenie – i nic bardziej mylnego. Ślizgonka ściskała sztylet,
który za chwilę miał zostać użyty do ściśle określonego celu. Czuła niezdrową
ekscytację i nie miała pojęcia, skąd ona się brała. I choć w duchu przerażało
ją to, co zamierzała zrobić, nie potrafiła się powstrzymać. To, co nią zawładnęło
było silniejsze niż cokolwiek innego. Ta myśl, że musi zniszczyć zagrożenie,
aby uratować setki istnień.
Drgnęła, kiedy drzwi cicho
zaskrzypiały i do środka wkroczyła blondwłosa Puchonka, z wyraźnym
niezadowoleniem obrzucając wzrokiem wychowankę domu Slytherina. Niespiesznie
zamknęła drzwi i z podejrzliwą miną podeszła bliżej.
- Mówiłaś, że to sprawa życia lub
śmierci. Czego chcesz? – spytała chłodno nowoprzybyła.
Ślizgonka odchrząknęła i zrobiła
zbolałą minę.
- Ja… chciałam przeprosić. Te
ciągłe kłótnie męczą już mnie. Czemu nie może być tak jak za dawnych, dobrych
lat?
Blondynka prychnęła, ale było widać,
że zaczęła się zastanawiać nad wypowiedzianymi słowami. Zapadła grobowa cisza,
podczas której obie wpatrywały się w siebie; jedna czekająca na odpowiednią
chwilę, druga zastanawiająca się nad powodem nienawiści do przyjaciółki. W
końcu Puchonka odezwała się, siląc się na spokojny ton:
- Chciałabym, żeby było tak, jak
dawniej, ale…
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ
Ślizgonka gwałtownie skoczyła ku niej, objęła jedną ręką w pasie, a drugą wbiła
sztylet w brzuch zszokowanej i przerażonej blondynki. Z jej ust wydostał się
rozpaczliwy jęk, kiedy broń została wyciągnięta, a sprawczyni odsunęła się, z
satysfakcją oceniając swoje dzieło. Z ostrza kapała na podłogę krew.
- Ale już nigdy tak nie będzie,
moja droga – dokończyła cicho, niemalże złowrogo. – Nie mogę pozwolić na to,
aby przez ciebie zginęli niewinni.
Zraniona dziewczyna przyłożyła dłonie
do rany i z niedowierzaniem spojrzała na przyjaciółkę, powoli osuwając się na kolana.
W jej oczach pojawiły się łzy, które potokiem zaczęły spływać po policzkach.
- Me-Melania – wykrztusiła z
trudem, cicho łkając i drżąc z bólu. – O czym ty mówisz?
Ślizgonka pokręciła głową i
wyminęła Puchonkę, po czym opuściła komnatę, pozostawiając przyjaciółkę samą
sobie, aby skonała w męczarniach i samotności.
_____________
Jestem zła na siebie za to, że jestem takim głupim leniem. Myślicie, że święta i Sylwester mnie usprawiedliwiają? Nadal czuję skutki tej przerwy świątecznej. Wy pewnie też? Jak Wam minęły święta? Mam nadzieję, że dostaliście duuuużo prezentów :D.
Za wszelkie błędy przepraszam - to nie tajemnica, że mam problemy z poprawnością. Muszę się w końcu zebrać i na serio poszukać bety. Może ktoś z obecnych byłby chętny? :)
Szczere opinie na temat rozdziału mile widziane; jestem otwarta na Waszą krytykę ^^.
I tak, moi bohaterowie są niezrównoważeni psychicznie, jak to zauważyła już Nymeria, której dedykuję ten rozdział :3.
Do szybkiego - mam nadzieję - napisania!